Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kamińska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kamińska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 25 listopada 2014

Inne powietrze


Jak to jest, kiedy autorytet upada? Chyba właśnie wtedy stajemy się naprawdę dorośli. Kiedy już nie odczuwamy bezpieczeństwa w pobliżu drugiej osoby. Kiedy ta osoba wydaje się mała i krucha, i nie potrafi już niczym tak naprawdę zaskoczyć. A może i potrafi, tylko po prostu ukrywa swoje małe historie; grzeszki i radości. Zachowuje je dla siebie, taki zagubiony list który ulegnie spaleniu.
Nie lubię czuć się odpowiedzialna. Martwić o coś i spodziewać pretensji, kiedy o tym zapomnę lub to odłożę. Jestem swoim życiem. Nie chcę być pociechą dla kogoś, kto nie potrafił mnie swego czasu szanować. Wybaczyć nie znaczy zapomnieć. Nie znaczy być kukiełką do potrzymania za rączkę na zawołanie, historią do sprzedania za paczkę ciastek, lub dorzuconą gratis do mentosa. Nie mam ochoty zawsze mówić, że wszystko jest w porządku, żeby zadowolić głuchego słuchacza.
Czasami chciałabym zamieść swoje dzieciństwo pod dywan, pozbyć się domniemanych autorytetów i mistrzów ceremonii. Przestać udawać, że dziadki obchodzili się ze mną lepiej niż matka tylko po to, żeby udać przed sobą że jednak ktoś(...)
Przez swoją pamięć, a jestem pamiętliwa, mam czasami ochotę zostawić w tyle nawet K. Wyrzucić starą cumę, szukać innych smaków, innego powietrza.

poniedziałek, 22 września 2014

VBA

Lajk a bos, nominowałam siebie do taga (Versatile Blogger Award :D). Przez lata blogowania nigdy nie brałam udziału w tagu, do którego nie zostałam nominowana. Ale Norrie wzięła mnie na podświadomość i napisała: Mogłabym teraz napisać, że jeśli ktoś ma ochotę, to niech weźmie udział w tym prawdziwym tagu i napisze siedem faktów o sobie, ale z doświadczenia wiem, że takie rzeczy nie działają :P
I to chyba zadziałało. Albo może się usprawiedliwiam, bo lubię czasem pogadać o sobie. Także chwilkę pomyślałam, wczoraj wieczorem - bo dziś mam wolne! - zrobiłam template, który teraz poprawię i kliknę "opublikuj". Do roboty! 7 rzeczy o mnie. I też zapraszam do zabawy chętnych, a co!


Jestem obserwatorką. Łapię umykające pyłki kurzu, nerwowe drgania na twarzach przechodniów. Lubię widzieć to, czego nie zauważają inni i lubię o tym mówić. Lubię o tym pisać. 

Mam zadatki na książkoholika. Czytam wszystko, co mi wpadnie w łapy. Na moich półkach znajdziecie zarówno Dostojewskiego, Salingera i Munro, jak Zafona, Gaimana i Baccalario. W dodatku lubię książki posiadać - a żeby je kupić, robię długi research w polskich i angielskich księgarniach i podliczam ceny. Dlaczego tak się z tym bawię? Bo zwyczajnie sprawia mi to przyjemność (może moja miłość do researchu ma związek z tym, że jako dziecko chciałam być... sekretarką?!) Obawiam się tylko tego, żeby ilość "w planie do przeczytania" nie przegoniła książek przeczytanych.

Jestem zakupoholiczką. Podoba mi się wizja odsunięcia od siebie pragnień materialnych, jak głosił Gautama. Pozbywając się pragnień, wiemy że mamy nad sobą kontrolę. To prowadzi do pierwotnego poczucia wolności, czyli - wg mnie - jednego z odzwierciedleń szczęścia. Niestety. Odkąd pracuję, regularnie uzupełniam regał i szafę. Póki mogę, bo niedługo zamierzam opłacać rachunki w pełni, dla siebie.

Wciąż czekam na cud. Tak, mała L. nadal we mnie jest. I nie zamierzam jej wyganiać. Bez tej infantylnej iskierki nie potrafiłabym z taką empatią czytać, ani pisać. Uwielbiam urban fantasy i ogólnie książki, w których życie codzienne nagle zmienia się pod wpływem magii. Jak u Gaimana (Kiedy Richard poznaje Drzwi, kiedy Koralina przechodzi przez drzwi i jak wszyscy tańczą Danse Macabre w Księdze Cmentarnej...). Czasami przypomina mi się, jak modliłam się do gwiazd żeby obudziły moje pluszaki, żebym mogła z nimi pogadać. OMG, Kamińska, get back to reality!

Słucham rapu. Wiem jak na ogół ludziom kojarzy się ta muzyka. Ostatnio (po pijaku, więc musiało wyjść interesująco) tłumaczyłam koleżance (z drugiej strony jak tak wielu ludzi może mieć tak ograniczone podejście do rapu? To się zapewne wiąże ze skojarzeniami), że w rapie lubię nie "JP", o którym gadała kiedy włączyłam Eldokę (Eldo - jp?._.) a słowa, które ujmują nieopisane fragmenty codzienności. Już jak byłam mała usłyszałam Sokoła i od tamtej pory zamknęłam się na inne muzyczne gatunki. Wcale nie twierdzę, że to dobrze, ale nie lubię popu, nie jaram się funkiem, a dubstep szybko mi przeszedł. 
Mogłabym sypać cytatami jak argumentami na to, że rap to wartościowa muzyka, w której mówią o złym wpływie mediów (przykładowo Sarius, czy Hades), o determinacji (choćby Bisz), nostalgicznie gada Miuosh, czy Małpa, a Green mówi o tym co jest teraz. Zagraniczny rap zaś słucham głównie dla brzmienia - Q-tip, Wu tang, Pharcyde - choć i tam znajdą się dobre teksty - u Commona, Ice Cube'a czy Dilated Peoples.

Moim top marzeniem jest podróżowanie. Chciałabym odwiedzić Grecję, kilka miast w USA i Szwajcarię, do której mnie nieustannie ciągnie... chcę obserwując kształcić siebie. Tak, żebym pisząc kiedyś książkę potrafiła stworzyć z niej kalejdoskop, czy też mozaikę wartości i rozkmin na temat tego, co widziałam i słyszałam. Tu nasuwa mi się cytat z Buszującego w zbożu: Nie chcę ci wmawiać, że tylko ludzie wykształceni i erudyci mogą dać światu coś wartościowego. Tak nie jest. Uważam jednak, że wykształceni i erudyci, jeśli oczywiście są elokwentni i twórczy, mogą zostawić po sobie nieskończenie cenniejsze zapiski niż ci, którzy są tylko elokwentni i twórczy, a nie mają żadnej bazy w postaci wykształcenia. Przeważnie potrafią wyrażać się precyzyjniej i konsekwentnie rozwijają myśl aż do końca.
Tym cytatem, powiem Wam, poczułam się zdisowana. Ale widzę w nim prawdę objawioną.

Uwielbiam noc. Pod każdą postacią. Złą, deszczową, księżycową, bezksiężycową, przy herbacie, w poezji, w rapie. Uwielbiam życie w nocy, Sylwestra i żar z papierosów widziany z okna w nocy. Czekam na Bonfire (święto ognia, 5 listopada. Specjalnie wzięłam wolne na ten dzień! I to się wiąże z moim niedawnym tekstem). Akcja moich opowiadań często ma także miejsce w nocy. Tutaj widzę związek z punktem "czekam na cud", bo w nocy wszystko jest bardziej tajemnicze i niepewne.
Ale trzecia, o Chryste, trzecia rano! Lekarze twierdzą, że ciało pracuje wówczas na najniższych obrotach. Dusza wyłącza się. Krew krąży leniwie. Właśnie o tej porze człowiek najbardziej zbliża się do śmierci. Co prawda sen to mała śmierć, lecz trzecia nad ranem, kiedy człowiek zupełnie rozbudzony leży w łóżku, jest zupełnie jak śmierć za życia.

piątek, 22 sierpnia 2014

Dobra rutyna

Dostojewski powiedział, że najtrafniejszym określeniem człowieka jest to, że się do wszystkiego przyzwyczaja. Wiedziemy to życie w jednym punkcie ciągnąc za sobą swoje małe uzależnienia. I rzadko nam to przeszkadza, bo jesteśmy przyzwyczajeni do niespodzianek codzienności lub właśnie do ich braku. Do codziennych papierosów i ulubionych kanapek. Mamy wyznaczone granice. stań na ziemi, nie w air maxach, ale boso, w dzień na trawie, a nie w zadymionym klubie nocą. Mamy dni wypełnione na tyle, że nie mamy czasu na swobodny rytm myśli. 
Wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie da rady tego rytmu przerwać na dłużej niż na moment. A gdybyśmy zmienili rytm, wpadlibyśmy w kolejny. Chyba dlatego wakacje są wakacjami, dlatego mijają i za nimi tęsknimy. Nie warto jednak tęsknić za innym życiem, bo zamieniając Punkt Postoju w codzienność nie smakowałby już tak dobrze. 
W związku z tym warto by było zastanowić się nad inną rutyną - tą, którą lubimy. Tymi fragmentami dnia, które wywołują w nas ciepło, a my nawet się na tym nie skupiamy. (...)warto zatrzymać się na moment. wszyscy są zmęczeni, ale nikt nie ma ochoty odpocząć. A warto. Warto wyjąć słuchawki z uszu, odetchnąć, posłuchać po cichutku płyt, które latami były utaplane w kurzu. Odciąć się. Odciąć się od tego betonowego brudnego buszu. Zająć się sobą, spojrzeć na siebie, w ciszy, w spokoju, pośród zwykłych, szarych, tradycyjnych dni.


***

Siedziałyśmy wtedy na ławce, był zapewne październik, może listopad. Nie było śniegu, nie było widać gwiazd, tylko światła przejeżdżających samochodów.
- Zastanawiałam się nad rzeczami, które mamy codziennie, a które miną. Czaisz? Tylko, że nad tymi dobrymi. Jak na przykład to, że teraz po twoich zajęciach siedzimy tu i pijemy piwo.

Wtedy jakoś nie do końca wydało mi się to dobrą rutyną, a dziś tamten czas jest odległy jak księżyc. Wieczory na ulicach, piwo i inne używki. Miałam najlepszą przyjaciółkę. Wszyscy ulicznicy spędzający wieczory na murkach, w oknach i na dostarczaniu fast foodów nas znali. Siema siema, papierosek, lecimy dalej. 
Pamiętam wstawanie rano, spóźnianie się na autobus, powroty z collegeu, następne zajęcia, piwa, późne noce przy laptopie i poranny zombie mode... pamiętam trochę później czekającego na mnie na przystanku przed siedemnastą K.
Kiedy zastanawiałam się nad tym, co miało miejsce zaledwie pięć i cztery lata, z przerażeniem zauważyłam że to nie było nic innego jak etap. Tamten czas nie zlewa się z dzisiaj. Etap minął. 
Jeszcze w zeszłym roku, kiedy wracałam z pracy, było gorętsze lato, a na parkingu zawsze siedzieli jacyś znajomi, zawsze ktoś mnie wołał, ktoś skręcił papierosa, ktoś zadzwonił do K.
Pamiętam Psa, kiedyś codziennością było chodzenie z nim na spacer, lubiłam to. Chodziłam po polach, znajdowałam miejsca w których nie było mowy nikogo spotkać i obserwowałam uciekający dzień. Albo te wieczorne spacery, kiedy ktoś palił zioło nad jeziorem, a ja przemykałam obok, w płaszczu lub wręcz przeciwnie, w dresie, z Psem. Pies był kochany, jeżeli ktoś chce to pisałam o nim tutaj klik. Niestety w marcu tego roku musieliśmy go uśpić, bo siadły mu nerki i wątroba, powody prawdopodobnie te o których pisałam na tamtym blogu. Ale ten Pies to legenda, nigdy nie zapomnę jak siadał naprzeciwko mojego regału i oglądał książki, jak wysrał się za kanapą (!), żeby nikt nie zauważył, czy przyszedł do mnie jak nie mogłam zasnąć i dał się głaskać aż zaczęłam odpływać.

Na dzień dzisiejszy lubię poranną, rutynową jazdę autobusem. Pamiętam, że jak skończyłam college to mimo narzekania na wczesną godzinę i tak tęskniłam za porankami, za rapem na słuchawkach. Dziś w autobusach czytam. Lubię być wcześniej w pracy, siedzieć na stołówce, rozłożyć się na swoim stanowisku nim wszyscy przyjdą. Lubię tą poranną kawę, ale w soboty przy laptopie, kiedy mam czas na relaks (dziś mam wolne!). Ale tak naprawdę prawdopodobnie zauważę, co najbardziej lubiłam, kiedy to minie. Może grający nocą telewizor i dobiegający z salonu śmiech matki, kiedy zasypiam? A może paczki książek, na które nie będę mogła sobie pozwolić? Albo zwyczajne spacery z pracy samotnie lub z K., kiedy nie ma nikogo kto by mnie podwiózł do miasta? Może inny widok z okna, kiedy zasypiam? Wtedy przyjdzie kolejna codzienność, by zastąpić tą starą. 


W końcu z perspektywy czasu nie każdy dzień jest taki sam.

środa, 6 sierpnia 2014

Krótka refleksja i Glasgow

To, co na myśl o dzieciństwie chciałabym tu wyrazić, jest zbyt złożone. I zbyt rozległe. Są rzeczy, które robiliśmy wszyscy - gry w klasy, guma, przesiadywanie na drzewach, walki na kasztany, przekoloryzowane opowieści rodzinne, żeby jakoś poprawić wizerunek "na dzielni" (A moja mama pracuje w sklepie! Moja pracuje w pasmanterii, to dużo lepsza praca niż monopolowy.). Ale są też te inne wspomnienia, obserwacje sąsiadów - dzieciaki z patologicznej rodziny, które po kolei znikały wywożone do domu dziecka i ich niewzruszone rodzeństwo przekopujące piaskownicę (czy to jeszcze glina, czy już psie gówno - nieodzowny dylemat siedmiolatka), czy pan z parteru który obserwował nas ułożony na parapecie na kolorowym, złożonym w kostkę kocyku z szerokim uśmiechem. Był inny niż wszyscy moi sąsiedzi, do dziś widzę jego łysą głowę połyskującą w promieniach zachodzącego słońca.
Pamiętam też Julkę, która całymi dniami bywała bez opieki i latała z kluczem na szyi. Zawsze wiedziałam, że jest na dworze kiedy słyszałam pobrzękujące klucze i szczekanie jej szczurowatego pekińczyka-gwałciciela. Kiedy ten pies zdechnie (przeżył dwa moje chomiki, psa i świnkę morską), to chyba będzie ostateczne zamknięcie rozdziału mojego dzieciństwa. 
Julka od małego zaczytywała się w powieściach grozy, oglądała horrory i przegrzebywała regały rodziców, by potem tłumaczyć nam, że to czym się sika, profesjonalnie nazywane jest "pochwą". Pamiętam jak czytałyśmy W.I.T.C.H. na ślizgawce i jak, parę lat później, zatrzasnęłyśmy się w piwnicy z piwem w dłoniach i z małym łobuzem Maćkiem, który przyszedł po jakiś schowany w rogu piwnicy skarb. Julka przemawiała do niego namiętnie ("Maciek, a co byś powiedział na... małe co nieco?") zbliżając się ku niemu niebezpiecznie, a Maciek biedaczek z niepewną miną nie miał gdzie uciekać, bo przejście między piwnicami było zamknięte. Potem Monika i Karolina mocowały się z zamkiem z zewnątrz, żeby nas wydostać.
Julka zawsze była trochę inna, mniej uliczna, bardziej ambitna, ale też pokręcona na maksa. Do zeszłego piątku minęły ponad trzy lata, odkąd się ostatni raz widziałyśmy. Przyjechała w okolice Glasgow ze swoim chłopakiem by trochę zarobić, potem wracają na studia. Razem z K. odwiedziliśmy ich od piątku do poniedziałku. Spędziliśmy 5 godzin w pociągu, i tyle samo w powrotną stronę, ale te godziny oraz moja panika ("a co jak nas przesadzą, jeden bilet jest zarezerwowany na inne siedzenie!!!") były tego warte.
We czwórkę zrobiliśmy sobie wycieczkę po deszczowym (szczęście Kamińskiej) Glasgow, wykłócaliśmy się o bilet z kierowcą autobusu (ostatecznie przepłaciłam...), piliśmy (Kamińska ę lekko naebała) i - tu już ja z Julką - wspominałyśmy. Pokazywała mi na fejsbuku osoby, które nie spodziewałabym się jak teraz wyglądają, lub że mają dzieci, czy, uwaga, siedzą w więzieniu, jak ten młodszy od nas chłopak, z którym mój jeszcze młodszy brat bił się za dzieciaka. Przeraża mnie, jak czas ucieka...
Wracając do Glasgow. Chyba nigdy nie zapomnę widoku z balkonu, na który chodziliśmy z kawą lub z piwem na chwilę prywaty z K., jako jedyni częściej niż okazyjnie palący. Paliliśmy papierosy i oglądaliśmy na przemian poranne słońce, popołudniową mgłę i wieczorny deszcz, już nie wspominając o rozciągających się nad miastem pełnych smaku żarówek i zapachu ziemi nocach. 
Czekam na kolejny Punkt Postoju, urywek z codzienności.


PS. Kamińska zachowała się jak polaczek! Otóż stałam sobie z Julką na przystanku. Latała wokół nas upierdliwa osa. Gość z przystanku gapił się na nas cały czas z uśmiechem. Zaczęłam grzebać za papierosem twierdząc, że to sposób na szybsze przyjechanie busa, odganiałam osę ze skamieniałej Julki (nie ruszam się, to może nie ukąsi). Gość się odezwał: "fakin łasp" - totalnie nie znam się na szkockim akcencie, ale stwierdziłam wtedy że to szkot. Szkoci mówią jakby pytająco, ostro i szybko. Odpaliłam papierosa. Gość po szkocku zapytał o zapalniczkę. Dałam mu, po czym zwróciłam się do Julki - pewnie ma, zapytał bo cały czas nas obcina. Odszedł kawałek dalej, autobus zajechał (technika odpal fajkę się sprawdziła), gość usiadł za nami. Zdziwiło mnie to, ale uznałam że to przypadek (naiwna...). Nawijałyśmy o S. Julki, moim K. i o książkach, a gość jak widziałam kątem oka wgapiał się we mnie z szerokim uśmiechem. Wysiadłyśmy, Julka zaczęła mi tłumaczyć jak dojść na stację autobusów i wtem... gość mija nas i z tym cholernym rogalem na twarzy wykrzykuje "czego szukacie?!" 
Shocking. Najlepsze, że Julka w ogóle nie była zdziwiona, odparła że niczego a jedynie pokazuje mi drogę na stację autobusów - czy gość jej słuchał, to już inna bajka. Kiedy tak szłyśmy, ja z rozdziawioną szczeną, Julka mówiła: przecież mówiłam ci, że to pewnie polak, no w dresie i wyżelowany? Poza tym inny akcent miał, a ja już trochę ogarniam szkocki... Ponoć wspomniała o tym, kiedy zagaszałam w pośpiechu papierosa.
Dziewięć lat i pierwszy raz taki przypał! Tak się tłumacz... A jeszcze nie tak dawno opowiadałam K. o typie, który w autobusie stwierdził, że "śmieję się, a nie wiem o czym mówią"... bardzo był wtedy zdziwiony, że jednak rozumiałam. 
Ale zaraz. Koleś, żeby nas podsłuchiwać odzywał się do nas w obcym języku. Czy to z kolei normalne?!

niedziela, 25 maja 2014

It's best to have something to look forward to

W tytule słowa sprzątaczki z mojej roboty. Same w sobie chyba wszystko wyjaśniają.
Już miałam dosyć codzienności, więc wzięłam wolne w okres moich urodzin i... uciekliśmy z K. do Hiszpanii. We had something to look forward to. I spełniliśmy nasze marzenie, bo kiedy nie było perspektyw do wyjazdu, kiedy papieros był rarytasem, tylko tą myślą o wspólnej ucieczce trzymaliśmy się codzienności.

Nie ma to jak w urodziny zgubić się w Barcelonie z beznadziejną mapką z tourist gide'a, małe palce u stóp spuchły mi od łażenia cały dzień w japonkach. Kręciliśmy się między kamienicami, z których balkonów wisiały flagi i ręczniki. Mijaliśmy zacienione drzewami maleńkie kawiarenki, przy których ludzie siedzieli czytając gazety i książki, pijąc kawę i paląc papierosy. Na Rambli zamarzyłam o powrocie do rysunku, pomyślałam jakby to było siedzieć tam i zarabiać na wystawianiu swoich rysunków, albo łazić z menu i zapraszać ludzi do knajpy. W Salou, czyli tam gdzie się zatrzymaliśmy, były angielskie puby (podali mi ciepłe martini...) i jakiś rockowy klub, na którym wywieszono kartkę, że poszukują pracowników. Powiem Wam, że w ostatni dzień ległam z twarzą w poduszce i powiedziałam K., żeby mnie pilnował, bo mogę niespodziewanie zniknąć.

No, ale nie o tym. Codziennie rano, zaraz po śniadaniu wybieraliśmy się do miasta. Chodziliśmy na deptak, gdzie mało które pamiątki nie były kiczowate, piłam przepyszne cappuccino w jednej z kawiarni, siedzieliśmy w barkach na plaży sącząc piwko i mohito (MMM), którego wypiłam trochę za dużo i dopadł mnie niezmiernie dobry humor:D
I tu dochodzę do myśli, która przybiła mnie po powrocie. Tam każdy dzień był inny, pełny życia. A tutaj każdy wygląda tak samo. Chyba dlatego, że nie mam siły tego zmienić. Przerażona rutyną zaczęłam zmiany; siedzę dłużej po pracy i staram się nie myśleć o spaniu, przestałam w robocie wgapiać się w zegarek, bo wiadomo, że to tylko wydłuża czas. Zamiast tego myślałam o książkach, pisaniu, wyprowadzce. Przeszliśmy się nawet z K. po centrum szukając kawiarni, w których nigdy nie byliśmy, i zerkając nad sklepy ale nie było tam żadnych mieszkań do wynajęcia, jedynie okna zabite dechami i biura. A właśnie w centrum chciałabym mieszkać, patrzeć jak budzi się życie. Moim celem na teraz jest lista Realnych Marzeń do Spełnienia - na pewno wybranie się na Targi Książki w przyszłym roku, wypadałoby w końcu wybrać się na Hip Hop Kemp, no i ogólna lista miejsc do zwiedzenia razem z atrakcjami. Oszczędzanie kasy na kolejne wakacje i mieszkanie. A może urwę się gdzieś na weekend, bo dlaczego nie? Jeżeli będzie mnie stać, a na razie nie opłacam przecież w pełni rachunków, to przecież mogę zobaczyć coś więcej poza cegłami tego cholernego miasta.
Przy okazji zamierzam powiesić nad biurkiem półkę na książki i pierdoły, i powiesić ramki z obrazami Barcelony i Londynu. Dopóki tu mieszkam, a mam nadzieję że już nie na długo, muszę sama sobie stworzyć klimat. Right?

Przywitanie w parku Gaudiego :D
Już za tym tęsknię
Energetyki w zajebistych puszkach, które wylądują na półce. Szkatułka <3 od K. pełna biletów z Barcelony, po prawej pocztówki, a przy ścianie obrazek z którym łaziłam cały dzień po Barcelonie, ale musiałam go mieć. Sagrada Familia w nocy. Podoba mi się, że w sklepikach pamiątki pakowali w gazety. Tylko przez to miałam fejl, bo grinder dla brata miał przyklejoną na spodzie cenę, chyba zdążyłam mu wyrwać zanim zobaczył.;)

sobota, 3 maja 2014

Ludzka natura

- Ty, kochanie, to mogłabyś się zajmować negatywnymi aspektami społeczeństwa - powiedział wczoraj mój K.
I chyba miał rację (wolę to niż "przestań dramatyzować!":p). Wiecie, od dzieciaka zawsze stawiam na najgorsze, żeby potem się nie przejmować, jeżeli coś nie wyjdzie. To nie jest dobre, bo często zaniżam znaczenie pozytywnych sytuacji.
Uwielbiam książkowe brudy, Stacię Kane i podpisuję się pod tym, co powiedziała - I can't write happy people because I don't understand happy people. Kiedy czytam o mrocznych sekretach, tajemnicach nocy i truposzach, załącza mi się takie niezdrowe podniecenie. Robiło mi się gorąco i niedobrze na takie teksty, jakie serwował mi Zafon w Grze Anioła i Więźniu Nieba, ale w jakiś chory sposób fascynowało mnie to. Nie przestawałam czytać, ale żeby nie żyć samotnie ze świadomością gór ciał na których wylądował Fermin, na bieżąco zdawałam relacje K. ;)

Lubię obserwować. Ktoś mi kiedyś powiedział, że bardzo zwracam uwagę na detale. No tak, nawet kiedy piszę nie omijam pyłku kurzu w opowiadaniu. Przyglądam się ludziom dość dokładnie, jeżeli mam ku temu sposobność. Wolę wiedzieć (ok, ok, domyślać się:D) kogo mijam na ulicy. I na ogół jeżeli moje spojrzenie trafi na kogoś na dłużej, nie jest to osoba tryskająca szczęściem i manifestująca swoje marzenia, za którymi goni. Raczej przyglądam się żulom, którzy czasami lubią opowiadać swoje historie, i tym chłopakom, których zdjęcia później wiszą na witrynach i przyklejane są do sklepowych blatów z prośbą o kontakt. 
To tym bardziej ma znaczenie, jeżeli dopiero co ktoś próbował zgwałcić kobietę całkiem niedaleko mnie (a żeby było ciekawiej, chłopak miał 17 lat a kobieta 51), a potem schizofrenik po 28 latach mieszkania z rodzicami, zabił ich i próbował siebie (skojarzył mi się cytat, właściwie fragment wersu z dobrego kawałka; jeśli chcesz zabić wszystkich, to zacznij od siebie(...)). Dlaczego nie pilnowali, żeby brał tabletki...? Dodam, że oni zaś mieszkali niedaleko K.
Przeraża mnie fakt, że największymi atrakcjami miejsca, w którym mieszkam, są morderstwa i otwarcia nowych marketów. Co innego być zafascynowanym książkami a w realnym świecie ludzką psychiką i motywacjami, a co innego plotkować o morderstwie i z durnym uśmiechem na twarzy oznajmiać wszem i wobec, że "była krew na drzwiach". No i powinieneś się cieszyć, że nie była to Twoja krew. 
To ludzka natura, kiedy życie płynie powolnym tempem, to każdy nowy szczegół daje temat do wspólnych dyskusji. Nieznane budzi w ludziach ciekawość (a może skrywaną satysfakcję, że to nie nam dzieje się krzywda, albo że my mamy tylko dziwne myśli, ale ich nie uskuteczniamy).
Patrzę na to z dystansem i próbuję z ironią - tym razem tego nie widać, chyba socjalna rozpacz wzięła we mnie górę - opisać to społeczeństwo, w którym momentami sama bym kogoś zasztyletowała.


***


Żeby było troszkę pozytywniej, moje ostatnie książkowe zakupy, z których jestem zadowolona; może nie będę jak przeczytam, kto wie :D


Szamanka od umarlaków, udało mi się kupić na Amazonie, bo nigdzie nie było 

Demon Luster, druga część Szamanki
Pora na życie, wygrana w konkursie. Jeżeli ktoś chce, tekścik można przeczytać tutaj - klik. Jest to podkolorowana prawda sprzed siedmiu lat, nie o mnie oczywiście. :)


Szamanka przyszła dziś, a obok śniadaniowa kawa. Tak, jestem między innymi fanką urban fantasy.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Punkt postoju i gwoździe

Powracam do blogowania ze świeżym zasobem myśli i pomysłów, z (nieprzyszłościową) perspektywą na życie i planem pisania. Plan tkwi we mnie chyba od zawsze - być może odkąd w podstawówkowej świetlicy wesoła pulchna pani w okularkach pokazała nam, jak wycinać kilka złączonych kartek tak, aby powstała "książka".
Punkt postoju, inaczej przystanek, to miejsce w którym zatrzymacie się na chwilę z szansą przejrzenia nie do końca codziennych anegdot zza oceanu, książkowych i nie tylko opinii no i oczywiście filozoficznej fuszerki, że się tak wyrażę, która będzie miała za zadanie zamordować zastój powodowany odmóżdżającą muzyką z radia w pracy  i zabijającą myśli rutyną pracy rąk. Jak to powiedziała pani Kłos - no i czego nie poszukasz po tych kursach pracy gdzieś indziej? Pomyśl jak to brzmi: "pracuję w hotelowej recepcji", a jak... "pakuję gwoździe".
Sarkazm pani Kłos wypowiadającej ostatnie dwa słowa był tak dobijający, że do dziś wspominam to z uśmiechem. No i wydaje mi się, że ten perłowy cytacik idealnie oddaje moje robocze położenie.
Jeśli pozostaniecie w Punkcie postoju, nie pożałujecie. Tak myślę, ale nie obiecuję. ;)