Uda się gdzieś, gdzie nikt go nie zna, całymi dniami będzie siedział w bibliotece, czytał książki i słuchał oddechów ludzi.
Zastanawiam się, skąd w nas ta potrzeba towarzystwa. Coś jak w Epoce Lodowcowej, gdzie Sid, Maniek i Diego pomimo przeciwności - no bo kto to widział, żeby leniwiec z tygrysem szablozębnym...?! - i na przekór innym zwierzakom tworzą stado.
Mnóstwo przykładów znajdziemy w kulturze, zarówno w książkach, jak i w muzyce. Pełna melancholijnej tęsknoty twórczość Audrey Niffenegger. W Zaklętych w czasie, jednej z moich ulubionych książek, mamy przedstawiony zrównoważony związek, gdzie obie połówki prócz siebie nawzajem mają mają swoje pasje - zaś w Domofonie szlag trafiał Roberta, bo Agnieszka chciała być tylko z nim, kiedy on potrzebował chwili dla siebie. W Zrób mi jakąś krzywdę Żulczyka (moja skromna opinia :D) mamy samotnego, wkraczającego w dorosłość faceta, który swoją ucieczkę od rzeczywistości znajduje w piętnastoletniej gówniarze i tak razem brną przez codzienność obserwując rzeczywistość, a Żulczyk prowadzi narrację niczym Sokół w swoim legendarnym storytellingu. Kolejne książkowe przykłady, to choćby Buszujący w zbożu, czy Rok 1984. Jeśli mowa o muzyce... braterstwo w rapie (kolejny klasyk), tęsknota w popie (ostatnio puszczali ten kawałek w radiu!) i miłość w muzyce soul (Mayer Hawthorne, mmm). Wspólnota w klipach Michaela Jacksona. Hip Hop Kemp, czy Woodstock. Koncerty, na których łączą się ze sobą ludzie o podobnych zainteresowaniach. Reklamy, które pokazują coś więcej niż produkt - jasne, to nadal chwyt marketingowy, bo ta wspólnota kusi. Ale to nie zmienia faktu, że takie reklamy w porównaniu z maściami na żylaki bardzo przyjemnie się ogląda - tak przykładowo reklama Big Milka, gdzie grupa przyjaciół leżała na łące w słońcu i wspólnie przyglądali się kształtom chmur. W trakcie oglądania czuło się taką jakby wolność.
Flash mob - nowojorskie zjawisko, kiedy grupa ludzi wchodzi między tłum, jeden z nich włącza radio i wszyscy zaczynają tańczyć. Żeby połączyć się z przechodniami, zamienić na moment lodowate spojrzenia w zdziwienie i uśmiechy. Przykładowo flash mob mamy przedstawiony w To tylko seks z Kunis i Timberlakiem - klik.
Ja osobiście od małego lubiłam, kiedy kładąc się spać z sąsiedniego pokoju wciąż dochodziły mnie dźwięki telewizora i światło. Czułam się lepiej, kiedy słyszałam głosy z podwórka i kiedy widziałam czerwone ogniki papierosów w pobliżu ławek. I do dziś mi to zostało, bo przed snem sprawdzam w których oknach palą się światła. Czasami w milczeniu przyglądam się sąsiadowi, który wychodzi na fajkę i kaszle, lub słucham dźwięków nocy dobiegających z pobliskiego parku. Jeżeli spojrzeć kilka domów od mojego na lewo, tam w nocy zawsze pali się światło. Czasem tylko w oknach na górze, innym razem na tarasie. Czasami, jeśli nie zapomnę wyjrzeć, okna oświetlone są również w dzień. Zastanawiam się, kto tam mieszka i czy boi się ciemności...?
A czy ja boję się samotności, jeżeli palące się w oknach światła wywołują we mnie poczucie bezpieczeństwa? Może dlatego marzę o Nowym Jorku, mieście które nigdy nie śpi... może dlatego lubię Bonfire i Sylwestra. Ludzie wtedy wędrują ulicami w trochę żywszy sposób, bez określonego celu, a fajerwerki dają to poczucie połączenia z przechodniami.
Kończąc posta zauważyłam dwa typy ludzi: ci, którzy lubią przebywać między ludźmi i się socjalizować - np bywalce pubów - oraz ci, którzy lubią przyglądać się życiu z perspektywy, jak w cytacie sprzed posta (Gaiman) - chodzący na spacery samotnie, ale w miejsca pełne ludzi.