Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Obserwacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Obserwacje. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Jak statki nocne, mijamy się w ciszy dając sobie nawzajem nadzieję

Uda się gdzieś, gdzie nikt go nie zna, całymi dniami będzie siedział w bibliotece, czytał książki i słuchał oddechów ludzi. 


Nie lubimy być sami. To znaczy chyba każdy z nas potrzebuje od czasu do czasu prywatności, chwili na oddech. Ale nikt z nas nie wytrzymałby zbyt długo na bezludnej wyspie nawet w towarzystwie trzech ulubionych przedmiotów, prawda?

Zastanawiam się, skąd w nas ta potrzeba towarzystwa. Coś jak w Epoce Lodowcowej, gdzie Sid, Maniek i Diego pomimo przeciwności - no bo kto to widział, żeby leniwiec z tygrysem szablozębnym...?! - i na przekór innym zwierzakom tworzą stado.
Mnóstwo przykładów znajdziemy w kulturze, zarówno w książkach, jak i w muzyce. Pełna melancholijnej tęsknoty twórczość Audrey Niffenegger. W Zaklętych w czasie, jednej z moich ulubionych książek, mamy przedstawiony zrównoważony związek, gdzie obie połówki prócz siebie nawzajem mają mają swoje pasje - zaś w Domofonie szlag trafiał Roberta, bo Agnieszka chciała być tylko z nim, kiedy on potrzebował chwili dla siebie. W Zrób mi jakąś krzywdę Żulczyka (moja skromna opinia :D) mamy samotnego, wkraczającego w dorosłość faceta, który swoją ucieczkę od rzeczywistości znajduje w piętnastoletniej gówniarze i tak razem brną przez codzienność obserwując rzeczywistość, a Żulczyk prowadzi narrację niczym Sokół w swoim legendarnym storytellingu. Kolejne książkowe przykłady, to choćby Buszujący w zbożu, czy Rok 1984.  Jeśli mowa o muzyce... braterstwo w rapie (kolejny klasyk), tęsknota w popie (ostatnio puszczali ten kawałek w radiu!) i miłość w muzyce soul (Mayer Hawthorne, mmm). Wspólnota w klipach Michaela Jacksona. Hip Hop Kemp, czy Woodstock. Koncerty, na których łączą się ze sobą ludzie o podobnych zainteresowaniach. Reklamy, które pokazują coś więcej niż produkt - jasne, to nadal chwyt marketingowy, bo ta wspólnota kusi. Ale to nie zmienia faktu, że takie reklamy w porównaniu z maściami na żylaki bardzo przyjemnie się ogląda - tak przykładowo reklama Big Milka, gdzie grupa przyjaciół leżała na łące w słońcu i wspólnie przyglądali się kształtom chmur. W trakcie oglądania czuło się taką jakby wolność. 


Flash mob - nowojorskie zjawisko, kiedy grupa ludzi wchodzi między tłum, jeden z nich włącza radio i wszyscy zaczynają tańczyć. Żeby połączyć się z przechodniami, zamienić na moment lodowate spojrzenia w zdziwienie i uśmiechy. Przykładowo flash mob mamy przedstawiony w To tylko seks z Kunis i Timberlakiem - klik
Ja osobiście od małego lubiłam, kiedy kładąc się spać z sąsiedniego pokoju wciąż dochodziły mnie dźwięki telewizora i światło. Czułam się lepiej, kiedy słyszałam głosy z podwórka i kiedy widziałam czerwone ogniki papierosów w pobliżu ławek. I do dziś mi to zostało, bo przed snem sprawdzam w których oknach palą się światła. Czasami w milczeniu przyglądam się sąsiadowi, który wychodzi na fajkę i kaszle, lub słucham dźwięków nocy dobiegających z pobliskiego parku. Jeżeli spojrzeć kilka domów od mojego na lewo, tam w nocy zawsze pali się światło. Czasem tylko w oknach na górze, innym razem na tarasie. Czasami, jeśli nie zapomnę wyjrzeć, okna oświetlone są również w dzień. Zastanawiam się, kto tam mieszka i czy boi się ciemności...?
A czy ja boję się samotności, jeżeli palące się w oknach światła wywołują we mnie poczucie bezpieczeństwa? Może dlatego marzę o Nowym Jorku, mieście które nigdy nie śpi... może dlatego lubię Bonfire i Sylwestra. Ludzie wtedy wędrują ulicami w trochę żywszy sposób, bez określonego celu, a fajerwerki dają to poczucie połączenia z przechodniami.

Kończąc posta zauważyłam dwa typy ludzi: ci, którzy lubią przebywać między ludźmi i się socjalizować - np bywalce pubów - oraz ci, którzy lubią przyglądać się życiu z perspektywy, jak w cytacie sprzed posta (Gaiman) - chodzący na spacery samotnie, ale w miejsca pełne ludzi.

sobota, 26 lipca 2014

Stare, mądre przysłowie mówi: co za dużo, to niezdrowo

Wyobraźcie sobie, że w Polsce co druga spotkana osoba to imigrant (co oczywiście w najbliższym czasie z pewnością nie będzie miało miejsca, ale po prostu wyobraźcie sobie. Ja widzę fruwające w powietrzu bejsbole i parady pod hasłem "Polska dla polaków").
Może ktoś pamięta z poprzedniego posta - wspominałam, jak to K. w angielskim sklepie usłyszał babkę proszącą o papierosy po polsku. Papierosy mentol plis. Dobrze przynajmniej, że nie powiedziała "mentolowe". Innym razem znajomy K. wystawił lodówkę przed dom dla złomiarzy. Zgadnijcie kto przyszedł. Polacy. Nie wiedzieli, że znajomy K. to polak. Yyy... Lodówka - wskazała palcem jakaś baba - okej?
Mamy tu - uwaga - cztery (!) polskie sklepy, dodatkowo jakąś kawiarnię prowadzoną przez polaków i "restaurację" ze schabami. Jasne, nie wszyscy za polakami przepadają, mimo to dziwię się tak szerokiej akceptacji. Populacja miasta, w którym mieszkam, to poniżej 45, 000. Pewnie przynajmniej ćwierć z tego to Polacy. 
Jeden z polskich sklepów prowadzony jest przez Kurdów. Jeden z nich mówi całkiem nieźle po polsku, w końcu główni klienci to właśnie pełni pasji nauczania i braku chęci do nauki Polacy. Przy kasie akurat był ten, który mało co po naszemu rozumie:

On - 50p change.
Ona - Co?
On - Your change. 
Ona - Hehe... mów po polsku, bo nie rozumiem.

Podobna była też sytuacja z fajkami "Jabłkowe, daj jabłkowe, no!" (a może to wiśniowe były, ale co tam smak! Chodzi o sam fakt!). Ale ze wszystkiego najgorsze jest chyba, jak wydzierają się do telefonów w autobusach. Nie chcę wiedzieć, że twój chłopak Krzysiek jest łysy. Nie interesuje mnie o której wstajesz do pracy, ani  że składałaś CV do sklepu a twoimi dziećmi nie ma się kto zająć. Jak na ironię, kiedy ta typiara na przystanku podniesionym głosem opowiadała komuś historię swojego życia, po drugiej stronie ulicy szła para polaków z wózkiem. A co ty tu masz widzieć?! - wydarł się typ - Ty jakaś chora jesteś, to jest przezroczyste! OMG.
Ja czułam się dziwnie, a co dopiero osoby, które z tej całej gadki nie rozumieją ani słowa. Kierowca autobusu akurat patrzył na to z dystansem, jeden kącik jego ust unosił się w ironicznym uśmieszku i miałam wrażenie, że zaraz pacnie sobie fejs palma.


Kiedy miałam dwanaście lat i dopiero poznawałam uliczki Anglii, rzadkością i wielkim wydarzeniem było spotkanie polaka. To było dziewięć lat temu, a z roku na rok zaczęło rodaków przybywać coraz więcej.
Angielskiego nauczyłam się szybko, ale nie potraficie sobie wyobrazić, jak się czułam pierwszego dnia w szkole, kiedy nie rozumiałam ani słowa. No, może rozumiałam, ale z gadaniem było dużo gorzej.
Im bardziej fala polaków przybierała na sile, tym Anglicy stawali się bardziej opryskliwi. W ostatnim czasie czytałam gdzieś i słyszałam w radiu o ucięciu fali imigracji (co myśleli otaczający mnie w pracy Anglicy? Miałam wrażenie, że gdyby maszyny milczały, w fabryce nastałaby grobowa cisza. Mam tyle szczęścia, że dostałam się do miejsca, w którym prócz mnie pracuje tylko jedna polka, fabryka jest dość mała a ludzie sympatyczni). Może nie byłoby tak, gdyby nie to że przyjeżdżający najczęściej nie potrafią powiedzieć ani słowa po angielsku. I wcale nie chcą się angielskiego uczyć. I ja - jako osoba, która do przyjazdu została zmuszona i również nie potrafiła powiedzieć słowa po angielsku (największa ironia mojego życia "mamo, po co chodzę na angielski, i tak nigdy nie pojadę do Anglii!") - zastanawiam się, jak ci ludzie mogą nie czuć się zażenowani? Ci którzy manifestują swoją narodowość, często robią to z brakiem szacunku dla kraju do którego wyemigrowali. Gdzie tu sens? Rodacy, ogar, bo nieraz wstyd mi za nas.

Owszem, uogólniam. Temat rzeka, więc spróbowałam zmieścić się w tym poście i mam nadzieję, że nikt nie wyskoczy mi tu z komentarzem że najeżdżam na swoich, bo nie o to tu chodzi.

sobota, 14 czerwca 2014

Spotkania

Wam na pewno też zdarzają się od czasu do czasu spotkania wyrwane z codzienności. Pani na przystanku chwaląca piękną pogodę, starszy pan pytający o studia, czy menel opowiadający o swoim życiu. Bo przecież na ogół wszyscy mijamy się w milczeniu, wpatrujemy w swoje twarze jak w puste maski nie wiedząc, jakie kryją one historie. Może to i rozwałkowany już temat, ale trudno go nie poruszyć dowiadując się na przykład, że ludzie z którymi pracuję to nie "szarzy" przechodnie. Dowiedziałam się, że Tajka, której swoją drogą nie lubię (i która dostała ode mnie ksywę "pierdząca", nietrudno się domyślić dlaczego), miała raka piersi. Ale już wszystko w porządku! Hi, hi, hi. Jedna dziewczyna uciekła z RPA, tylko akcent i próba dostosowania się do otoczenia zdradzają odmienność. Kiedy byłam ostatnio w Południowej Afryce... Zawsze pełen pozytywizmu i podśpiewujący tą debilną piosenkę Thicke'a i Williamsa Robert ma epilepsję. Miałem jechać na wakacje... po tym, co się ostatnio stało, zdecydowaliśmy się jechać za kilka miesięcy. Żona tego młodego chłopaka w okularach boi się samolotów, więc nie jeżdżą razem na wakacje. Stuknięta pani Kłos, która wiecznie gada nie dając innym dojść do słowa (zacznie mówić o podeszwie buta, przebrnie przez swoje uwielbienie do obgryzania żeberek i dojdzie do tego, że cieszy się z tej pracy wspominając dziesięciominutową anegdotę - opowiadaną mi już dwa razy - o koleżance z poprzedniej pracy która nienawidziła współpracowników, a która pierwsza poszła kląć na swój los i płakać do kibla kiedy zamknęli fabrykę), kiedyś mieszkała w Ameryce i przez 23 lata męczyła się z agresywnym mężem. 



Wracając do tematu, tych przerywników w codzienności. Lubię dowiadywać się, że coś mnie w jakiś sposób łączy z tymi przechodniami, nie tylko podobna kurtka, ale i poglądy, czy po prostu chęć podzielenia się z kimś myślą. Najbardziej lubię rozmowy przy których ludzie otwarcie, ale z uśmiechem, pytają o moją narodowość, kiedy nie odczuwam tego cholernego dystansu związanego z akcentem. Lubię, kiedy zupełnie obcy mi przechodnie, wcale nie tacy "szarzy", okazują szczere zainteresowanie moją osobą, a i ja nie pozostaję im dłużna - rozmowy w taksówkach, na przystankach przy wschodzącym słońcu. Z pulchną panią w okularach zdających się za małymi do jej twarzy:

Och, doprawdy?! Moja siostrzenica tam pracowała! Kimberly. Kim. A który autobus łapiesz? Rzeczywiście, nie ma sensu chodzić, to całkiem spory kawałek drogi. Mówisz, że prawie zaspałaś?... Mój partner też pracuje zupełnie inaczej niż ja, mamy dla siebie tylko sobotę...


Pamiętam też tego uśmiechniętego, wysokiego i tryskającego energią i entuzjazmem pana:


A na jakie kursy chodzisz? Aha, aż tam dojeżdżasz, no to rzeczywiście musisz wcześnie wstać... Świetnie świetnie, młoda damo, też się tym interesowałem, to dobra opcja, można dobrze zarobić. Czekam na tego chłopaka, powie mi kiedy mamy autobus...


Doceniam chwile refleksji, kiedy ktoś po prostu chce wykrzyczeć, jak mu się potoczyło w życiu. Niekoniecznie wyżalić, po prostu stanąć na środku galerii handlowej i przez megafon podzielić się swoją stratą (Pamiętacie). Nie zawsze mnie to czegoś uczy, ale na pewno daje do myślenia, pozwala stanąć na moment. Pamiętam ten wieczór, piwo i chłopaka, który dosiadł się do nas, ciągnął z wiadra i opowiadał, jak spuścił lanie typowi, który z obrzydzeniem spojrzał na jego dziecko chore na downa pytając co "temu" jest. Lubię egzystencjalne pytania Zjaranego Typa (no, powiedz mi, dlaczego nie mógłbym otworzyć własnego interesu? No, dlaczego? To jest wszechświat! - w pijackim geście rozłożył ręce, a dresy i sprana bluza krzyczały w tamtej chwili ironią - a ja biorę z niego to, co chcę...), ale najbardziej lubię opowieści miejscowego żula, strażnika teksasu, największego dżentelmena i zbieracza drobnych, który chowa za pazuchę piwo i popija je zakładając nogę na nogę.


Wiecie, miałem żonę, dwóch synów, willę w tej bogatszej części miasta, tam w pobliżu szpitala... miałem też dwa samochody - pokazuje na palcach, tak jakbym nie rozumiała, ale tak naprawdę chce tylko podkreślić swoje słowa - dwa samochody i rodzinę! Ale potem przez tego cholernego premiera zamknęli moją fabrykę. Jeździłem jakiś czas tirami, ale potem wszystko zaczęło się sypać, a jak mnie zostawili... widzisz, jestem tu gdzie jestem. Nigdy się nie domyślisz, gdzie kiedyś trafisz. 


Kiedyś powiedział, że mając piwo i papierosa jest szczęśliwym facetem, dostał więc od nas czteropak ulubionego piwa i paczkę fajek na święta. To było zaraz przed tym, jak go zamknęli, niby na pół roku ale od zeszłych świąt nie pojawił się w mieście. Wzruszył się wtedy tak, że aż mi się serce ścisnęło, pokazał nam puszkę piwa i powiedział - cały dzień na nią zbierałem... Boże, nikt nigdy czegoś takiego dla mnie nie zrobił.


A Wasze Spotkania?

sobota, 3 maja 2014

Ludzka natura

- Ty, kochanie, to mogłabyś się zajmować negatywnymi aspektami społeczeństwa - powiedział wczoraj mój K.
I chyba miał rację (wolę to niż "przestań dramatyzować!":p). Wiecie, od dzieciaka zawsze stawiam na najgorsze, żeby potem się nie przejmować, jeżeli coś nie wyjdzie. To nie jest dobre, bo często zaniżam znaczenie pozytywnych sytuacji.
Uwielbiam książkowe brudy, Stacię Kane i podpisuję się pod tym, co powiedziała - I can't write happy people because I don't understand happy people. Kiedy czytam o mrocznych sekretach, tajemnicach nocy i truposzach, załącza mi się takie niezdrowe podniecenie. Robiło mi się gorąco i niedobrze na takie teksty, jakie serwował mi Zafon w Grze Anioła i Więźniu Nieba, ale w jakiś chory sposób fascynowało mnie to. Nie przestawałam czytać, ale żeby nie żyć samotnie ze świadomością gór ciał na których wylądował Fermin, na bieżąco zdawałam relacje K. ;)

Lubię obserwować. Ktoś mi kiedyś powiedział, że bardzo zwracam uwagę na detale. No tak, nawet kiedy piszę nie omijam pyłku kurzu w opowiadaniu. Przyglądam się ludziom dość dokładnie, jeżeli mam ku temu sposobność. Wolę wiedzieć (ok, ok, domyślać się:D) kogo mijam na ulicy. I na ogół jeżeli moje spojrzenie trafi na kogoś na dłużej, nie jest to osoba tryskająca szczęściem i manifestująca swoje marzenia, za którymi goni. Raczej przyglądam się żulom, którzy czasami lubią opowiadać swoje historie, i tym chłopakom, których zdjęcia później wiszą na witrynach i przyklejane są do sklepowych blatów z prośbą o kontakt. 
To tym bardziej ma znaczenie, jeżeli dopiero co ktoś próbował zgwałcić kobietę całkiem niedaleko mnie (a żeby było ciekawiej, chłopak miał 17 lat a kobieta 51), a potem schizofrenik po 28 latach mieszkania z rodzicami, zabił ich i próbował siebie (skojarzył mi się cytat, właściwie fragment wersu z dobrego kawałka; jeśli chcesz zabić wszystkich, to zacznij od siebie(...)). Dlaczego nie pilnowali, żeby brał tabletki...? Dodam, że oni zaś mieszkali niedaleko K.
Przeraża mnie fakt, że największymi atrakcjami miejsca, w którym mieszkam, są morderstwa i otwarcia nowych marketów. Co innego być zafascynowanym książkami a w realnym świecie ludzką psychiką i motywacjami, a co innego plotkować o morderstwie i z durnym uśmiechem na twarzy oznajmiać wszem i wobec, że "była krew na drzwiach". No i powinieneś się cieszyć, że nie była to Twoja krew. 
To ludzka natura, kiedy życie płynie powolnym tempem, to każdy nowy szczegół daje temat do wspólnych dyskusji. Nieznane budzi w ludziach ciekawość (a może skrywaną satysfakcję, że to nie nam dzieje się krzywda, albo że my mamy tylko dziwne myśli, ale ich nie uskuteczniamy).
Patrzę na to z dystansem i próbuję z ironią - tym razem tego nie widać, chyba socjalna rozpacz wzięła we mnie górę - opisać to społeczeństwo, w którym momentami sama bym kogoś zasztyletowała.


***


Żeby było troszkę pozytywniej, moje ostatnie książkowe zakupy, z których jestem zadowolona; może nie będę jak przeczytam, kto wie :D


Szamanka od umarlaków, udało mi się kupić na Amazonie, bo nigdzie nie było 

Demon Luster, druga część Szamanki
Pora na życie, wygrana w konkursie. Jeżeli ktoś chce, tekścik można przeczytać tutaj - klik. Jest to podkolorowana prawda sprzed siedmiu lat, nie o mnie oczywiście. :)


Szamanka przyszła dziś, a obok śniadaniowa kawa. Tak, jestem między innymi fanką urban fantasy.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Murzyn

Siedzieliśmy na ławeczce obok galerii handlowej. Na ławce obok siedziały dwie pulchne dziewczyny. W pewnym momencie przyszedł starszy pan, murzyn. Stanął między ławeczkami, a ja kątem oka obserwowałam jak wyciąga z wewnętrznej kieszeni kurtki czarne etui, takie jak na okulary tylko że większe. Otworzył górną część kubła na śmieci i zaczął z poważną miną wybierać ze środka kiepy.
Pierwsza myśl? Wyglądał na dumnego faceta, który gdyby chciał, zapytałby o papierosa nas albo te dziewczyny zamiast wygrzebywać pojary ze śmietnika. Dyskretnie zerkałam na niego rozmawiając z K. i stwierdziłam, że proponowanie mu papierosa w takiej sytuacji byłoby strzałem w jego godność.
Zadowolony murzyn zamknął sakiewkę, czy cokolwiek to było, i podszedł do pulchnej dziewczyny.
- I co, znalazłeś tam coś? - Zagadnęła Pulchna przyjaźnie.
- Masz może filiżankę herbaty? - Odpowiedział Murzyn pytaniem na pytanie.
- Że co? Nie, nie mam, ale mam jakieś drobne. - Odparła. - Masz tu funta coś. - I rzuciła mu do ręki monety.
Murzyn włożył do ust papierosa (?!) i poszedł po herbatę.
...trochę dziwne (mindfuck) to było.
Moim najlepszym chyba zakupem była zielona parka. Nie znoszę tego koloru i jeszcze kilka miesięcy temu nie spojrzałabym pewnie na nią. Może gust mi się zmienia? Ta parka to było jakieś zauroczenie at first sight i specjalnie wracałam po nią do galerii następnego dnia, po namyśle, bo trochę za nią krzyknęli a ja niby że oszczędzam. :D
tutaj <3