Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podsumowanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podsumowanie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 10 stycznia 2015

Grudzień 2014

Tamten miesiąc zaczęłam od spaceru do centrum, gdzie w okolicach małego, wybudowanego jakieś dwa lata temu jedynego kina w mieście zapalali światełka na choince. Chyba całe miasto się zebrało, a w tłumie rządziły młode matki z wózkami. Dwukrotnie o mało nie zostałam staranowana. 
Jakaś baba  na małej scenie fałszowała "najnowsze hity", z czego z K. serdecznie się uśmialiśmy wyjąc w akompaniamencie, a potem... potem zaczęło się odliczanie do zapalenia światełek. I nawet fajerwerki puścili! Normalnie jak w nowy rok, stanęliśmy przytuleni czekając na wielkie bum. A to raczej wyszło bum z angielskiego, czyli dupa, bo ten choinkowy badyl został przystrojony (niezgrabnie) w chyba tylko jeden sznurek białych(!) światełek. Pełna nadziei na feerię barw zwyczajnie parsknęłam śmiechem. Mimo wszystko dobrze się bawiłam, lubię widzieć życie po zmierzchu.
Tydzień później odbyła się pamiętna impreza świąteczna z pracy...  Latałam po galerii szukając jakiejś sukienki i szpilek - to zupełnie nie w stylu Kamińskiej. Zresztą te grudniowe wydatki leżą teraz na dnie szafy smutne jak opakowania po wystrzelonych fajerwerkach.
Przyjęli u mnie trzy nowe polki, z dwiema mam dobry kontakt. Monika zdaje się ma adhd, a Sylwię znam od dziewięciu lat. To do niej poszliśmy na "piwo" (czyli w moim przypadku z trzy plus kieliszek) na rozgrzewkę. A potem lekko podpici ruszyliśmy do pobliskiego pubu. Przy drzwiach spotkaliśmy szefową, z którą potem na dworze wyśpiewywałam tą durną piosenkę - all about that bass... Weszliśmy do sali, specjalnie przyszliśmy wcześniej żeby zająć miejsca. Pod ścianami stały cztery duże stoły, a przy tarasie do palenia znajdował się kawałek parkietu. Co chwilę lataliśmy palić, nawalona Monika już po dwóch godzinach bez słowa zniknęła. Pamiętam, że wyszłam z kibla i baba której powiedziałam żeby sobie kupiła filadelfię zamiast finlandię (byłam już pijana, więc nie mam się czego wstydzić:D) wskazała na okno, gdzie Monika akurat wsiadała do samochodu swojego ex. 
Najwięcej czasu spędziłam z moim przełożonym, koleś w średnim wieku, który normalnie nie pali a palił cygara. Ze swoimi suchymi żartami rządzi, poprawia nastrój w pracy. Po kilku godzinach picia razem z jakimś gościem wpychał K. za mną do kibla (rozumiecie, mój przełożony). Był też facet z magazynu, nowy u nas, co chwilę podchodził i z bananem na twarzy pytał jak tam, albo mnie obejmował. Dopiero jak wytrzeźwiałam domyśliłam się, jak musiał być nawalony, a nie wyglądał! Ach, i wygrałam na loterii wino, zupełnie jak w tamtym roku! Od razu spróbowałam oznajmiając wszem i wobec, że jest takie sobie. 
W mieście, zresztą jak w każdym, znajduje się zła dzielnica. Kilka lat temu ludzie bali się tam chodzić, a polaków tępiono (mieszkali tam bo tanio). Nazwijmy tą dzielnicę Downtown. Stałam z managerem, przełożonym i cholera wie kto tam jeszcze był i nagle nawiązał się temat o Downtown. Ja na to "Fuckin Downtown... they're gonna fuckin smack your fuckin face..." bełkotałam. Przełożony najpierw był w szoku, potem wybuchnął śmiechem, a krzykliwa baba z drugiej zmiany podbiegła do mnie z rykiem: co ty masz do Downtown?! Ja tam mieszkam! Ja na to, że nic ale to fuckin Downtown. A ona mnie przytuliła i się ze mną zgodziła. Czaicie tą fazę?! 
No i na do widzenia zaliczyłam glebę. Nawet nie dlatego, że byłam pijana, źle stanęłam na schodku wychodząc na fajkę. Wszyscy do mnie podbiegli, K. dramatyzował, czy przypadkiem nie skręciłam sobie kostki, a potem gdzieś zniknął. Szefowa potem śmiała się, że nawet podczas upadku nie uroniłam kropli ze szklanki (boję się myśleć, ile w siebie wtedy wlałam piwa i martini...). Impreza dogorywała, a wszyscy potem mi ten upadek wypominali. Szkoda, że nie widzieli jak Łepetyna (dziewczyna w moim wieku, ma za dużą w stosunku do ciała głowę) pierdzielnęła przed wyjściem na prostej drodze... cóż, ale to już kwestia (nie)szczęścia Kamińskiej.
Czyli, ogólnie mówiąc, jeden wielki chaos, strzępek pijanych wspomnień. 

Święta jakoś zleciały. Zmęczenie po pracy dobiłam martini, wypiłam pół butelki i potem język mi się przez chwilę plątał. Pies - nazwijmy go Brzydal (bo Pies to śp Pies, niedługo minie rok od jego śmierci) - był całkiem grzeczny, a facet mamy starał się być miły. Taki świąteczny rozejm chociaż wolałabym żeby go nie było. Sylwester? Chyba lepszy był w zeszłym roku. Nie byłam aż tak nawalona jak na imprezie z pracy, przez ostatnie miesiące zwyczajnie się przepiłam i nie miałam najmniejszej ochoty na zgona. Nowego Roku nie odczułam. Pamiętam mój przypadkowy ślizg przez całą szerokość chodnika do drzwi taxi, jak pytałam czy pan taksiarz nie wpadnie do nas na kielonka (z żalem odmówił) i jak piliśmy szampana o północy. Wtedy już ze zmęczenia - bo tego dnia pracowałam - doznałam lekkiego zaniku pamięci. Chyba składaliśmy sobie życzenia, chyba byłam całkiem zadowolona... zrzędziłam, że nie ma żadnych zdjęć z sylwestra, a okazało się że K. ma na telefonie kilka naszych wspólnych właśnie jak trzymam szampana. Za cholerę tego nie pamiętam.

Fotorelacja :>


Kiedy szukałam dla mamy prezentu, zakochałam się w tej szkatułce na topie książek. Wspominałam już o mojej fazie na pudła, skrzyneczki itd tutaj. Także książki i szkatułka to prezenty ode mnie dla mnie. Po lewej obok subwoofera kartka świąteczna od kurde Taniejksiążki! Tyle tam nakupiłam, że chyba jestem vipem, bo podpisał ją sam właściciel załączając w prezencie skromny talon na 10zł. A talon pod talonem jest od brata, który też mi kupił książki (nie wiedział, co kupić, a ja nic w sumie nie potrzebowałam... książki zawsze mnie ucieszą).


Przedświąteczny relaks i kubek który kupiłam, kiedy szukałam kiecki. Trochę jak po LSD.


Shocking. W piątek 26ego w nocy spadł śnieg! Najpierw myśleliśmy, że to tylko przelotny z deszczem, ale po dwóch godzinach już było grubo zasypane. Padał całą noc i trzymał się równy tydzień. Słaby widok z mojego okna.


Na koniec zalotnie uśmiechnięty Brzydal :)

piątek, 19 grudnia 2014

Kolejny miesiąc gdzieś uciekł

Uciekam od tego wszystkiego na ulicę. Kaptury i kałuże, wieczór surrealistyczny acz miły.


W listopadzie poznaliśmy Tysia. Razem z K. zgodnie stwierdziliśmy, że w swoich wielkich kurtkach i przestarzałych dresach - może niektórym spodoba się porównanie ciuchów do tych z filmu Jesteś Bogiem (film ma prześwietny klimat, ale brak w nim głębi) - wygląda, jakby wyskoczył z 2000 roku. Tyś na to: 2000? 96' to był rok! 
Miło było podyskutować z nim o rapie. Spotkanie na tym angielskim industrialnym odludziu osoby, która ma swoje zdanie na temat Wu Tangu (on mówi, że do niego nie trafia, a Kamińska mówi, że Method ma dobry klimat, RZA łeb i świetne teksty, a Ghostface pożarł swoim albumem płytkę Raekwona w 2013), posiada dyskografię Dilated Peoples i klei biciki z klimatami sprzed piętnastu lat jak dla WWO, było zaskakujące. Tu mi się nasuwa mój stary post, Spotkania
Pewnego piątku kiedy po pracy piliśmy na dworze piwo z Młodziakiem przypałętał się do nas żul z butelką popularnego taniego cydru. A potem przyszedł Tyś - w stanie nietrzeźwym to łagodnie powiedziane - z pociesznym typkiem w czapce z pomponem, Mariuszem. Mariusz muzycznie woli polskie klimaty i pomiędzy kolejnymi piwami słyszałam dyskusje jego i K. o Jobikzie i Smarku. Ale jakoś nie mogłam się w to wkręcić, gadałam z Młodziakiem a potem nagrywałam jak Tyś amatorsko bitboksuje plując w twarz żulowi, który ostentacyjnie ziewał twierdząc, że lepiej gra w te klocki. Co za patologia. Ale było inaczej - nie kręcą mnie puby, opięte koszule typów i trzymane pod pachami szpilki co przydarzyło mi się w ostatnią sobotę na świątecznej imprezie z pracy, kiedy grawitacja brutalniej niż na co dzień daje o sobie znać.
Kiedy Tyś już ledwo stał na nogach, wyszliśmy na ruchliwą główną ulicę. Piątkowe szaleństwo; kolejki do fastfoodów, polacy kupujący w polskim sklepie weekendowe zapasy piwa i kiełbasy, jadące zbyt szybko samochody. Kropla deszczu oprawiona w światło opalizuje. 
K. zniknął w sklepie, tymczasem Mariusz patrząc na mnie mętnym wzrokiem gadał że wyglądam młodo. Tyś kiwając się z boku na bok próbował zrozumieć o czym mowa. Wtedy napatoczył się chłopak od szklanych kulek. Jak zwykle z rowerem, szukał szczęścia między brudnymi zaułkami. Zamieniłam z nim kilka słów, a kiedy wrócił K. poszliśmy długą ulicą na której mieszkałam jakieś osiem lat temu odprowadzić Tysia a potem do domu Mariusza. Podobnie jak w rapowym przypadku, znów doznałam lekkiego szoku. Skąd się wzięli ci dwaj? Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek spotkała faceta z kolekcją książek. Jak tylko weszliśmy do Mariusza, K. wskazując na regalik przy drzwiach powiedział; patrz, kotek, coś dla ciebie. I już po chwili gadaliśmy o Gaimanie, Mariusz powiedział że czytał Dobry Omen i średnio mu się ta książka podobała, a ja akurat byłam w trakcie Dymu i Luster. Młodziak gapił się na nas z rozdziawioną paszczą. W końcu panowie poszli do salonu - małego zagraconego pomieszczenia, w którym przy ścianie stała ogromna klatka z koszatniczkami - a ja grzebałam w książkach, z tego co pamiętam to zaskoczona gapiłam się na okładkę Kochanie, zabiłam nasze koty, Odda i Lodowych Olbrzymów i przeglądałam jedną z książek Grzędowicza. Sama niedawno zafundowałam sobie Księgę jesiennych demonów. Mariusz polecał mi coś o dziwnym tytule, czego kompletnie nie kojarzyłam i próbował mi wcisnąć stos książek. Pożycz sobie! Bierz co chcesz! W końcu dla świętego spokoju wzięłam Odd'a i nadal nietknięty leży u mnie na półce...

Zeszły miesiąc był dość nietypowy. Latałam po sklepach w poszukiwaniu kiecki i szpilek na świąteczną imprezę z pracy (pewnie o tej imprezie napiszę, bo, powiedzmy, warto...), w pracy zmienił się klimat i jeszcze wczoraj miałam ochotę wyjść stamtąd i nie wracać - rzecz jasna zostałam, z zaciśniętymi ustami próbując wyglądać na obojętną. 
Przeczytałam kilka książek, zabrałam się za serię Gra w kłamstwa. Jest prosto napisana i... cóż, rozumiem dlaczego z książek Shepard robią seriale. Bo same książki są jak serial, niewymagające, wszystko jest opisane klarownie i po kolei. Takie przyjemne czytadełka, autobusowi mordercy czasu. Aż chyba sięgnę po Pretty Little Liars, chociaż obejrzałam (do ostatniego jaki jak dotąd wyszedł odcinka) serial. W zeszłym miesiącu przemęczyłam też Zbliżenia -  moja niepozostawiająca wątpliwości opinia

Za dużo ostatnio piłam. Za mało pisałam. Wrr. Sięgnęłam dziś po Poezje Różewicza i w mojej głowie rozbłysła jakaś iskierka. Chyba muszę przystopować i pomyśleć, sięgnąć po autorów którzy mnie kiedyś inspirowali. Wypadałoby rozplanować wolne na przyszły rok (Jezu, gdzie ten rok uciekł?! To naprawdę już prawie 2015?!!!), zanim nie będzie miejsca w najlepszych datach. Chcemy z K. się w końcu razem wyprowadzić - ciekawe, jak szybko będzie miał mnie dosyć ;> i pojechać na drugie wspólne wakacje, tym razem do Grecji. 
Kiedy o tym myślę, o ambicji i zmianach i o uciekającym czasie, często przypomina mi się tekst z kawałka Nie ma skróconych dróg - ...chcesz stać na przystanku tak jak oni? 

środa, 5 listopada 2014

Miesiąc 5 & 6

Mam tydzień wolnego. I od prawie tygodnia miałam otwartą zakładkę z postem, który chciałam opublikować...


Cóż się działo przez te dwa miesiące... Urodziny Młodziaka, na których miałam spinę z jego wulgarnym wujkiem, a G. spalił sobie włosy na ręce przy grilu i stłukł kieliszek schylając się po kawałki stłuczonej szklanki. 
Melanżowałam na parkingu do pierwszej z K., ze Stachem (chyba pamiętacie Stacha?!) i Arkiem. Kiedy padło pytanie związane z czytaniem, Stachu jak zwykle pozamiatał: ja? ja to tylko streszczenia... jak kończyło mi się piwko, podsuwał mi swoje warki i gadał, że wyglądam jak Margaret (wzrok miał już błędny, doprawdy).
W któryś piątek, po tym jak zaczęłam truć K. że ciągle chodzimy do tej samej kawiarni na kawę, wybraliśmy się na poszukiwanie jakiejś knajpki. Spotkaliśmy Krzaka - który kilka godzin później minął nas bujając się od ściany do krawężnika i z powrotem. Krzaka zwykle spotyka się przelotnie, raz na kilka miesięcy. Co robisz, chcesz szluga, gdzie idziesz, na razie. Tym razem Krzaku, jak nigdy, gadał i gadał, proponował nam kawę w tej kawiarni od której akurat chcieliśmy uciec, częstował papierosami bo "skądś" miał grubą wypłatę. Jak zwykle nas mija w przelocie, tak wtedy trudno nam było się go pozbyć, choć K. nie sugerował, a stwierdzał że akurat chcemy być sami i gdzie może nas innym razem znaleźć. Swoją drogą ostatnio Krzaka widzieliśmy, był po czymś, gadał coś o Bogdanie i tanim mleku, a potem poszedł w swoją stronę.
Szliśmy w mżawce dopijając kawę od Krzaka. Mijaliśmy puby, te w centrum są staroświeckie i pełne starych ludzi. Minęliśmy British Heart Foundation i wtedy K. mnie zatrzymał. Spojrzałam w zaułek między BHF a przesiąkniętym kadzidłami sklepem z magicznymi przedmiotami. Stał tam stoliczek obłożony kraciastą ceratą, pod nim płynęła stróżka deszczówki. Dalej w głębi otwarte drzwi zapraszały ciepłym światłem i skwierczeniem smażonego żarcia. W środku była tylko kobieta z córkami, które szybko się zmyły. Usiedliśmy w rogu i zamówiliśmy piwo i pity. Nie chciało mi się stamtąd wychodzić... jeszcze tego wieczora spotkaliśmy Młodziaka, razem z K. kupili zdrapki i włączyli fantazję dotyczącą dużej wygranej:

L: A co byś mi kupił?
Młodziak (uniesionym, lekko podpitym głosem): No, tobie L. kupiłbym mieszkanie... apartament. Wyposażyłbym w wielkie łoże w kształcie serca (?!). Ale, przede wszystkim, wyjebałbym wszystkie drzwi i okna i wstawił dźwiękoszczelne ściany, bo co jakbym się najebał i spał u was? Tak jak w urodziny K. jak spałem w salonie a wy nade mną...

Żadna elegancja, ale mniami ;D

Któregoś dnia zachciało mi się obejrzeć film i z braku laku włączyłam Pretty Little Liars. I powiem Wam, że grubo mi się ten serial wkręcił! PLL powstały na podstawie serii książek, a że autorka jest w trakcie pisania innej serii (Gra w kłamstwa), kupiłam dwie pierwsze części i obym nie żałowała, że Słodkie kłamstewka oglądam zamiast czytać.

Jednymi z książek, które w ostatnim czasie przeczytałam była seria Wiatr. Przyjemnie się czytało, ale spodziewałam się czegoś lepszego. Naprawdę trudnej dziewczyny, która razem z tym tajemniczym chłopakiem zapominała się błądząc wzrokiem w chmurach. A dostałam serię z wątkiem fantastycznym dla dzieciaków o kilkorgu przyjaciołach wchodzących w dojrzałość. 

Achhh! Musicie też wiedzieć, że dostałam w pracy stały kontrakt! Jasne, nie chcę tam spędzić całego życia, ale zawsze dobre to na początek. Cieszę się, bo chociaż pracuję z porządnymi i pomocnymi ludźmi, a w trakcie pracy nikt mi nie patrzy na ręce. Radio gra. Papierosy spalają się szybciej... Każdy by przeniósł tutaj złote góry, ale ma zajęte ręce 

sobota, 13 września 2014

Miesiąc 4

To już definitywnie koniec ciepłych dni. Ostatni miesiąc wypełniły mi nadgodziny i weekendowe melanże, tak jakbyśmy próbowali dogonić uciekające lato. 
A to, że siedzę przy stole w kuchni z laptopem i z kubkiem kawy pod ręką to już chyba co kilkutygodniowy blogowy rytuał.

W zeszłym miesiącu przeżyłam kilka Spotkań (tutaj o czym mowa) - z panem Stachem, czterdziestolatkiem, który dla kilku browarków wziął wolne w pracy (ale nie myślcie sobie, że to żul! Stachu pochodzi ze sportowej rodzinki i po pijaku zaczął robić pompki na jednej ręce, bo, jak powiedział, w życiu najważniejszy jest sport. Gość ma mięśnie na nogach i rękach i zastanawiam się, czy przypadkiem nie chodzi na solarium) i powiedział mi, że jak zmienię kolor włosów z blondu na ciemny, to przyjdzie do mnie z pistoletem który trzyma w garażu (no poważnie, mam taki mały pistolecik, nie mój, ale mam!). Zapytał też, jak mógłby przefarbować swojej kobiecie włosy na blond. A potem przyszedł D. Ty, Stachu, ty na rowerze?! Znowu będę cię widział, jak slalomem wracasz do domu. Stachu na to: Jak ja nie dam rady... to rower zna drogę.
Potem wypadł spontaniczny melanż nad jeziorem, już bez Stacha który stwierdził, że na takie zabawy jest za stary.
Następne było Spotkanie z Andrzejem i choć jego imię mniej kojarzy się z popijawą niż Stacha, to własnie on był żulem. Mówił, że mieszka w UK 17 lat, że kiedyś miał skuter ale sprzedał go za 500 zł, żeby mieć za co pić. A w ustach miał ogromnego kła i wystawiając go w uśmiechu mówił, że jesteśmy ziomkami. Potem wyprosił od K. funta na piwo, bo: wczoraj dali mi zajarać zioło, do dziś mnie trzyma (nadal nie jestem pewna, co ma jedno do drugiego)! Ja mu na to: Andrzej, to chyba te wszystkie Okocimy, a nie jaranie z wczoraj, co?

Przeżyłam też swoją największą żenadę pracowniczą w dziejach. Otóż czy pracujemy przy maszynach, czy pakujemy przy stołach ręcznie, musimy z palet podnosić pudła. Te ze śrubkami na ogół ważą 25kg i mamy do ich podnoszenia specjalne maszyny. Ale żeby podnieść 25kg w górę i odłożyć to dla mnie nie problem. Tego dnia byłam na maszynie, gdzie i tak nie można używać podnośników. Pakowałam nakrętki. Spojrzałam  sceptycznie na jedno z pudeł, było miękkie i się rozłaziło: nie no, rozwali się jak je ruszę... pewnie mnie coś takiego jeszcze spotka, ale na pewno nie zrobię sobie takiej siary świadomie. Okrążyłam paletę, wzięłam inne pudło, zadowolona doszłam do maszyny... i nagle nakrętki zaczęły się wysypywać bokiem. Jęknęłam i uniosłam pudło żeby wrzucić na blat maszyny i wtedy pierdolnęło rozsypując te cholerne 25 kilo w przeciągu metra. Stałam tam bezradnie z pustym pudłem w ręku, Robert aż skulił się ze śmiechu co się śmiejesz, pomóż mi! - ryknęłam wtedy rzucając pudłem i zabierając się za zbieranie nakrętek garściami. Robert poszedł do managerki która przyszła z wielkimi magnesami z rączkami i śmiała się mówiąc, żebym się nie martwiła tylko dopisała sobie czas na wykonanie tego zamówienia. Kto by nie chciał takiej szefowej?! Ogólnie pomagały mi cztery osoby, a teamleaderka powiedziała it happens to the best. Jest zarozumiała, więc nie zdziwiło mnie kiedy się przyznała, że kiedyś miała podobną przygodę. Druga powiedziała, że wszystkim się to zdarza, czym ku mojej ogromnej uldze obie zadały kłam słowom Roberta: Nigdy w historii naszej fabryki się to nie zdarzyło, więc możesz być z siebie dumna, L. Jesteś legendą! Dupekdupekdupek.


W sierpniu, jako że jak już wspomniałam mało miałam czasu - poza tym męczyłam Slumdoga, - przeczytałam jedną książkę. Ciepłe Ciała opowiada o postapokaliptycznym świecie, w którym na lotnisku żyje kolonia zombie i kościotrupów. 

Myślę, że przez stulecia sami się zniszczyliśmy. Pogrzebaliśmy się pod chciwością, nienawiścią i każdym innym grzechem, który można sobie wyobrazić, aż nasze dusze wreszcie spadły na najniższy możliwy stopień we wszechświecie. A potem wydrapały sobie w nim dziurę prowadzącą do jakiegoś... ciemnego miejsca.

Jak się można domyślić, zombie podczas głodu wyruszają na poszukiwania ludzi. R. podczas jednej z wypraw pożera mózg chłopaka Julie i... pod wpływem jego wspomnień, zakochuje się w niej. 

Podobała mi się postać R., jego kolekcja winyli i chaotyczne myśli. Zaś Julie - jako jedyna z całej książki - wkurzała mnie. Postać niegrzeczna na wyrost - stukałam się za pieniądze w wieku dwunastu lat, poza tym dużo ćpałam, więc kryształowa nie jestem! OMG, Kamińska nie lubi takiej gadki. Poza tym są jakieś granice wiarygodności, panie Marion.  
Książka niebanalna, pełna refleksji, obrazowa. Po przeczytaniu pozostawia jednak niedosyt. Tak jakby autor sam nie wiedział, dlaczego R. zakochuje się akurat w Julie i dlaczego to wszystko toczy się właśnie tak, a nie inaczej. 

W zeszłym miesiącu obejrzeliśmy z K. dwa filmy: Złap mnie, jeśli potrafisz i 21 Jump Street. Ten pierwszy jest oparty na faktach. Od lat zabierałam się, żeby go obejrzeć - DiCaprio jako Frank, małoletni i bardzo sprytny fałszerz czeków i Hanks jako Carl, zdeterminowany policjant, który powoli rozgryza psychikę chłopaka. Zabawny (ten moment, kiedy Frank pierwszy raz umyka Carlowi po spotkaniu twarzą w twarz!), ale i smutny. Drugi film idealny na poprawę humoru, amerykańska komedia, ale nie powiedziałabym że typowa. I <3 Ice Cube

sobota, 16 sierpnia 2014

Miesiąc 3

Czasu nie było, pomysłów od cholery... zdaje się, że zacznę pisać na zaś. Zeszły miesiąc jednak był zbyt bogaty, bym zapomniała o sumowaniu miesiąca.
W tle nowy album Eldoki. Takie dni zasługują na epilog...

Cały lipiec mailowałam z Julką, ciężko mi było uwierzyć że się po latach zobaczymy (spotkanie). Ona poznała mojego K., ja poznałam jej S. Oglądaliśmy Glasgow, a autobusy prowadziły jeszcze większe chamy niż w moim mieście. Co ciekawe, w autobusach tam nie wydają reszty, wrzucasz wyliczone monety do pudełka z dziurką... 

Pomnik na stacji autobusowej

Byliśmy między innymi w Muzeum Transportu, Muzeum Kelvingrove i w ogrodzie botanicznym. Trochę jak stare dziady, kiedy S. proponował tą wycieczkę, wszyscy się krzywili, okazało się jednak, że było o tyle zajebiście, że żałuję że nie zdążyłam obejrzeć całego Kelvingrove. Szczególnie dużo czasu spędziłam nad wystawą egipskiej księżniczki. Jej twarz przedstawiona była w uśmiechu, a obok widniała jej osobista kolekcja kolczyków, pierścionków, i kredek do oczu (!), które oglądałam zastanawiając się nad tym odległym światem. 
W sumie nie kupiłam żadnych pamiątek, bo biegając po mieście nie mieliśmy zbyt wiele czasu na przegląd sklepów. W jedynym, do którego weszłam, zakochałam się w puszce (na herbatę, albo coś, no ale muszę ją wziąć, jest taka ładna... taka nocna!), która stoi sobie teraz dumnie na biurku. Wiecie, Szymborska wielbiła szuflady, ja wielbię szkatułki, pudełeczka, pudła i puszki. Ale spokojnie, kolekcja zawiera dopiero ozdobne pudła na pierdoły, szkatułkę z Hiszpanii i tę oto puszkę -


W lipcu również zaczęłam zabawę z postcrossingiem. W swoim opisie wymieniłam NY, jako jedno z trzech miejsc które chciałabym najbardziej odwiedzić i ku mojemu zdumieniu pierwsza karteczka przyszła z NY! Od niejakiej Anny. Kawowa kartka jest z Ukrainy, Ksenia napisała na niej "I love my freedom country Ukraine"(?!)...


Książkowo też było bogato. Przeczytałam drugą książkę Kereta, z jaką miałam styczność, czyli Kolonie Knellera. I zamierzam kupić więcej jego książek. Groteska, z jaką przedstawia ludzkie problemy, jest po prostu rozbrajająca, ale żeby go czytać, trzeba lubić ten specyficzny humor. A tu jeden z moich ulubionych cytatów, zaraz obok tego o plaży kurew i ćpunów i robieniu jointów ze ślubnych zaproszeń:

(...) wlókł nas ponad dziesięć godzin przez las, aż zaczęło się robić ciemno i sam przyznał, że się zgubił. Kneller uznał, że to dobry znak, bo poprzednim razem Ian również się zgubił i żeby to uczcić, wyjął z plecaka bongo. Obaj z Ianem walnęli po cztery buchy i totalnie zjarani walnęli się spać.

Druga lipcowa książka to Kameliowy Ogród Sary Jio. Odkąd przeczytałam Marcowe Fiołki, czytam każdą jej książkę po kolei i w sumie każda ma w sobie coś podobnego (przeplatające się historie z XX wieku i współczesności, główne bohaterki są zawsze do siebie podobne, wątki miłosne przypadkowo spotykających się kochanków, i ogólnie lekko przerysowane przypadki), ale czyta się lekko i z przyjemnością. Kameliowy Ogród miał w sobie jak dotąd najmroczniejszy w porównaniu z jej poprzednimi książkami wątek. 
Dopóki śpiewa słowik. Ciężko o tej pozycji cokolwiek powiedzieć, żeby nie zespoilerować... widzimy przemianę chłopaka z dobrego domu - to, do czego doprowadziła go chora fascynacja dziewczyną mieszkającą w domu w lesie, zakochaną w pięknie i szaloną. Co autorka ma w głowie? Chyba trochę nie po kolei. Polecam Baśniarza (moja krótka, nadal pod wrażeniem książki opinia), również jej autorstwa, książka piękna i niepokojąca. To po jej lekturze skusiłam się na Dopóki śpiewa słowik. I żeby było jasne - ani jedna, ani druga nie są zwyczajnymi romansami.

Książkowe i czasopismowe zakupy:



Nie wrzucałabym tego "bookporno", gdyby nie to że pierwszy stos książek, ten z Wiśniewskim, dostałam za półdarmo! :D Z czego jestem bardzo zadowolona. Używane, w świetnym stanie - podobnie gazety. 

Stos 1. Zbliżenia - chcę zobaczyć, za co się podziwia Wiśniewskiego, a krótka forma jest do tego idealna, Życie Pi, Elektryzujące Opowieści - jest tu pan Gaiman oraz King, Most do Terabithii, Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki 
Stos 2. Dym i lustra - mój pierwszy Gaiman w krótkiej formie, Fałszywe lustra - Łukjanienko, którego autorstwa prawie nic już nie można dostać, Labirynt odbićCiemno, prawie noc - chcę zobaczyć, za co się podziwia Bator, Mroczne Materie - od dawna miałam w planach, kiedyś oglądałam film i bardzo mi się podobał, Wszechświaty. Pamięć - bo mimo wszystkich chaotycznych wątków i blond grzywy głównego bohatera, coś mi się w pierwszym tomie podobało. Chyba to wyłączenie internetu no i sam pomysł i gość z bejsbolem!

sobota, 5 lipca 2014

Miesiąc 2

Siedzę w przerywanej sapaniem psa ciszy w kuchni z kawą w Barcelońskim kubku z Salou (tęsknię). Jestem trochę zła, bo zamierzałam się wyspać, w końcu jest sobota! 
Mama: L! L! 
Ja: ...uhmm mhm...? 
Mama: Otwórz jak przyjdzie poczta! 
Ja: ...jak nie będę spała... 
Mama: CO?! 
Ja: JAK NIE BĘDĘ SPAŁA!!!
Mama: Przecież nie śpisz! Pa! 
Ja: (...)


Myślę, że zamuliłam z tym blogowaniem, no ale to się da nadrobić. Więcej niż jeden post na miesiąc, wyglądem też się zajmę jeżeli znajdę czas. W związku z moim planem dnia porozkładanym między autobusy, pracę, K., czytanie i chlanie kawy, ciężko w tygodniu znaleźć chwilę na siedzenie przy laptopie. Zawsze będąc już w domu na pierwszym miejscu stawiam sen. W przyszłym tygodniu będzie lżej, bo nie zostaję na nadgodzinach. 
I powiem Wam, że z oszczędzaniem coraz lepiej mi idzie. Wiecie, jeżeli ktoś zerka na mieszkanka w sieci, uznaje, że nie tak trudno byłoby samemu się utrzymać, bo tutaj zarobki są raczej adekwatne do potrzeb obywatela... mam motylki w brzuchu i tylko jedno mnie ogranicza - niepewność. Bo jak na razie (pies właśnie skoczył próbując dorwać muchę) jestem na półrocznym kontrakcie. Gdybym wynajęła mieszkanko a oni by stwierdzili, że na moje miejsce znajdą sobie ciekawszą osobę... byłabym w czarnej, za przeproszeniem, dupie. Z myślą, że jeszcze nie mogę się wynieść pocieszające jest to, że łatwiej mi będzie oszczędzić. Już mam na koncie sporo (nigdy tyle nie miałam), a mam też świadomość że jeszcze do czasu mogę sobie z umiarem powydawać. 

Ogólnie pojęte przeżycia: Odejście dwóch osób z pracy - dwóch, które najbardziej lubiłam. Wielka kłótnia z K. I (tutaj było słowo "krótka", które po napisaniu usuwam!) anegdota! Któregoś dnia po nadgodzinach jechałam autobusem z pewnym polakiem. Po co, ja się pytam, wrzeszczał tak do tego telefonu (Portugalia to, Hiszpania tamto, moja dziewczyna nie dostała pracy ale potem dostała)? Uwielbiam polskie manifestacje. Ostatnio K. opowiadał, że jakaś baba poprosiła w sklepie po polsku o papierosy (bezradnie rozkładam ręce, wznoszę oczy ku niebu i nie wiem czy śmiać się, czy płakać). Papierosy mentol plis. Wracając do tego polaka przynajmniej następnego dnia wiedziałam, czemu się tak na mnie gapi z zaszokowaniem, gdybym go nie usłyszała, pomyślałabym może że rasista albo co. Brat akurat wracał do domu więc gadałam z nim w autobusie, opowiadał że w agencji pracy zatrudnili polkę - pomyślałam "no wreszcie, przecież stamtąd zatrudniana jest banda nie mówiących nawet słowa po angielsku polaków". Okazało się, że babka nie może z nimi rozmawiać po polsku. Także Brat, czyli polak, polakowi tłumaczył co polka mówi po angielsku. Mindfuck. Jedziemy jedziemy i wsiada Zjarany Typ (wspominałam o nim w poprzednim poście). Patrzy na mnie przekrwionymi oczami, mówię siema, a polak siedzący na wygodnym do obserwacji mnie i Brata (tak, specjalnie się przesiadł) miejscu patrzy to na mnie to na niego, to na Brata. Jedziemy dalej, idzie policjant z krzywą ręką. Brat patrzy na niego zdziwiony "a temu co się stało?", a ja nie na widok krzywej ręki a na widok miny Brata parsknęłam krótkim śmiechem. "Ktoś mu łokieć przetrącił". Brat, sam okazyjnie palący, myśli ciężko przez jakieś pięć sekund, w końcu mówi "kiedyś nie przyjmowali za niskich, a teraz z poprzetrącanymi rękami"... Anonimowy polak nadal nas obserwuje. Zjarany Typ jest tak zjarany, że niemal wyszeptuje moje imię i patrzy na mnie nieprzytomnie. 

Zjarany Typ: L, gdzie jesteśmy...?

Ja: Widzę, dobrze ci. 
Zjarany Typ: No, dobrze się zajebałem, he he. Minęliśmy już mój przystanek?

Obiecuję, że poinformuję go jak dojedziemy do jego przystanku, do którego było jeszcze jakieś piętnaście minut i który w niczym nie przypomina skrzyżowania. Uspokojony dziękuje mi dziesięć razy. Kilkadziesiąt metrów od swojego przystanku dziękuje po raz jedenasty, mówi że sobie poradzi i zasypia. W ostatniej chwili odwracam głowę, ludzie się gapią, szturcham but Zjaranego Typa. Po wyjściu z autobusu macha mi i uśmiecha się wyginając twarz w czymś bardziej przypominającym poker fejs. A potem na zakręcie Brat mówi "czy to nie K.?" Zerkam w bok i widzę znajomy kask zaczajony za dwoma samochodami, który na widok autobusu rusza. Wyobraźcie sobie minę zaszokowanego polaka. Czułam tylko, że dalej wlepia we mnie gały, a potem zasnął (pies też niby śpi, ale kłapie zębami na muchę, pięcioletni Alfred wrzeszczy za oknem niczym potępieniec). 

Interesująca mina jak również pozycja w której, wierzcie lub nie, z zadowoleniem spał.

Książkowo: Moja pierwsza książka Kinga - Christine - była klapą. Coś mnie do niej ciągnęło, cholera wie co. Połowa była nudna, no bo wiecie, myślałam że będzie jakaś akcja, albo napięcie chociaż. Nie twierdzę, że była zła, może po prostu zła na początek, więc nie poddaję się. Do wyboru zanotowałam sobie: Bezsenność, 4 po północy, Nocną Zmianę, Cmętarz Zwieżąt  i Misery. Co byście polecili Kinga?
Skończyłam też Demona Luster polskiej autorki. Lepiej napisana niż poprzednia część, Raduchowska nie kroiła tym razem wątków, za to sama fabuła mniej ciekawa. Ciężko mnie chyba zadowolić. Po otwartym zakończeniu mam nadzieję na trzecią część, może połączy to czego brakowało mi w dwóch poprzednich?! 


Idę Was odwiedzić a potem powoli szykować się na melanż. Mam złe przeczucia.

wtorek, 3 czerwca 2014

Miesiąc 1


Kamińska zdecydowała się na (tutaj było słowo "krótkie", które po napisaniu posta usuwam!) podsumowanie zeszłego miesiąca.
Bo początek nowego miesiąca jest i czemu by nie?
Maj był dla mnie łaskawy, że się tak wyrażę. Obawiam się, że niedługo uderzy we mnie równowaga, w którą święcie wierzę, bo już nie raz się to na mnie sprawdziło. A oto moja myśl inspirowana jakąś opinią na jakimś forum, którą przeczytałam baaardzo dawno, ale wbiła mi się w pamięć - że Bóg to nie postać, na jaką jest kreowany, a byt który dba o równowagę. To by rozwiązywało teksty typu "gdzie ten nasz Pan, kiedy źle się dzieje". Pieprzę głupoty? Być może. Jestem zmęczona i to również wpływa na fakt, że zboczyłam z tematu. Czekam aż K. powie w końcu, że ma już dosyć mojej gadaniny. Jak to było w Uwikłaniu Miłoszewskiego; nie pamiętam, czy była to myśl Szackiego, głównego bohatera, czy cytat, ale brzmiało sensownie - że po latach wkurza nas w ukochanej osobie to, co kiedyś najbardziej nas fascynowało. Miłoszewskiemu chylę czoła za poglądy i za to, co osiągnął na rynku wydawniczym. Taa, znowu zbaczam. 
Tak więc jak już wspomniałam, maj był dla mnie dobrym miesiącem. 

Przeżycia Nasze pierwsze wspólne wakacje (i w ogóle moje pierwsze wakacje od lat), na które zapracowaliśmy i sądzę, że w pełni zasłużyliśmy. No i sympatyczny grilo-melanż po powrocie z trzema whisky, na którym padałam ze zmęczenia o 6 rano, a nie z przepicia. Wow. No i K. kupił mi torcik na urodziny, co było chyba jednym z najpiękniejszych zaskoczeń, jakie przeżyłam. 


Książki W sumie wszystkie, które czytałam, miło mnie zaskoczyły i to nie tylko w tym miesiącu, ale i dotychczas w tym roku, który zaczęłam od Baśniarza. Zdecydowanie warto wspomnieć i polecić, chociaż to styczeń był a nie maj. Oczywiście co kto lubi, ale dla mnie to było naprawdę COŚ. Zaniepokoiła mnie i zapadła w pamięć szczególnie przez nietuzinkowe zakończenie. Kolejna książka autorki czeka na mnie na półce. No i moje wielkie odkrycie, Etgar Keret. Słyszałam o autorze wcześniej, ale jakoś mnie nie przyciągnął. A potem trach, kupiłam Nagle pukanie do drzwi i ogarnął mnie ślepy zachwyt! :D Proste, krótkie opowiadania, a z zawartą ogromną dawką emocji i przekazu. Podobnie jak z Munro, jego opowiadania czasem do mnie wracają i odkrywam w nich coś nowego. Ostatnia w maju książka, jaką czytałam, to Szamanka od Umarlaków. Duży potencjał; ciekawi bohaterowie i motywy, ale niby cały czas coś się dzieje, a brak napięcia. Wątki za mało rozwinięte, przeskakujemy z miejsca na miejsce. Ponoć druga część jest lepsza, oby!


Filmy Ten film oglądałam, zdaje się, na początku maja. Przed wschodem słońca, według mnie świetny. A może to dlatego, że jestem (w każdym razie byłam, bo teraz nie mam kiedy siedzieć po nocach, albo jestem zbyt zmęczona) nocnym markiem. Przypadkowe spotkanie bujającej w obłokach Francuzki i stąpającego po ziemi Amerykanina. Spontanicznie decydują się spędzić razem noc i żeby nie było - spacerują po mieście i rozmawiają. Szczególnie zapadł mi w pamięć tekst chłopaka "jak może być możliwa reinkarnacja, jeżeli na początku było tak mało ludzi? A może dusze się rozszczepiły i dlatego jesteśmy tacy roztargnieni". Trochę trzeba się na nim skupić, bo film składa się głównie z rozmów - tu w pubie z piwem przy maszynie do grania ona opowiada mu anegdotę z przeszłości, tam koło rzeki (kanału?), przy którym siedział bezdomny poeta z papierosem w zębach "dajcie mi słowo, to napiszę wam wiersz". Nie przepadam za Julie Delpy, ale tam dało się ją znieść bo była jeszcze młoda ;)