sobota, 25 kwietnia 2015

Nie ma w nas kwiatów

Soundtrack na czilałcie

Jestem nafaszerowana kofeiną pod najróżniejszymi postaciami. Kawa, redbulle, lukozady. Nadgodziny, późniejsze godziny snu. Bo tak, bo czuję że coś tracę, coś mi ucieka. Chyba dlatego tak długo mnie tu nie było. Próbuję łapać czas i chwile. I ciężko będzie mi nadrobić to, czego u Was nie przeczytałam.
Kiedyś w soboty moim rytuałem była kawa, jajecznica i blog. Teraz kawa, grzanka i sprzątanie, a potem miasto. Niedługo wszystko obróci się o totalne 180 stopni, nastąpią nowe tradycje. W poniedziałek razem z K. idziemy oglądać dom. Pieniądze mamy odłożone, informacje wyszukane (no ok, K. wyszukał), tylko ta moja neurotyczność próbuje mnie przystopować. Kamińska się nie da! Za długo czekała na wolność. 

Tydzień przed walentynkami. Przypadek? Nie sondze.

Była torba książek, którą matka przywiozła mi z polski i okazało się, że nie wyszło taniej, niż gdybym zamówiła z UK, bo tych książek nie mieli w księgarni i policzyli sobie grubo za wysyłkę. Taki sens. 
Pod wpływem impulsu kupiłam zeszyt. A wczoraj, kiedy miałam wrażenie że serce mi się dławi, zaczęłam pisać. Trzy strony, cały kosmos w kilku słowach. Zastanawiałam się, czy czytelnik odczytałby to tak, jak sobie wyobrażałam pisząc. Boże, zapomniałam jak terapeutycznie działa na mnie pisanie, prawie zapomniałam jak się pisze. Oczyściłam się od środka, ale nie obiecałam sobie że będę prowadzić pamiętnik, bo chyba już nie potrafię. Nie znajduję czasu, pasji. Ale chcę spisywać inspiracje do opowiadań.

Było picie wódki na parkingu, potem piwa w pubie z jedną ekipą. Były freestyle w nocy nad jeziorem - rzecz jasna nie moje, ja nagrywałam :D - z drugą ekipą. Były pierwsze w sezonie grile! U Bartusia, gdzie poznałam typa który powiedział że tylko ja mogę uratować brata od nałogu. To było takie ironiczne, bo miałam ochotę zapytać - a ciebie kto uratuje? Typ miał już tą samą zbakaną manierę w głosie, co mój brat. Był też gril, na którym nazwałam Tysia - pamiętacie Tysia?! - Kermitem. Tak mi się skojarzył. A on śmiał się pociesznie pokazując popsute zęby i grzaliśmy się nad grilem, a G. który później przyszedł zamienił się ze mną drinkiem za piwo. Było dobrze, szkoda że rozłożyło mnie zmęczenie.

Zajarana air force'ami z przeceny;p

Czytam Grzędowicza (Księga jesiennych demonów) niekonsekwentnie omijając drastyczne fragmenty - M. mówił, że po fragmencie z uciętym cyckiem całkiem się zraził. A mi pomimo opisów wrzucania rozszarpanych ludzkich szczątków do grobu podoba się. Ogólnie, bez zbędnych słów.

Do następnego posta się rozkręcę! I Was odwiedzę!

5 komentarzy:

  1. O jakie zmiany, będzie własny dom :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Terapia pisaniem? Witam w klubie! Dobrze, że jesteś :*

    OdpowiedzUsuń
  3. mnie jak coś boli i jest mi źle siadam od razu do blogaska i piszę tworzę. od razy lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  4. Stosuję tą samą terapię, kiedyś nawet chciałam napisać książkę o swoim życiu, ale tak... incognito. Zaszyfrować dane moich znajomych, zmienić miejsca, może epokę...
    Miałam wtedy 12 lat i napisałam cały rozdział, który pokazałam kilku znajomym - naprawdę im się podobało! Nawet koledzy czytali :D
    Niestety, z biegiem czasu odkładałam pisanie na potem... a teraz potrzebowałabym całego roku i pomocy wielu osób, żeby wszystko sobie przypomnieć i zebrać tak, jak planowałam to kiedyś.
    Tymczasem piszę sama do siebie listy, w których opowiadam sobie co się dzieje. Ale wszystkie są bardzo depresyjne, potrzebuję przelać myśli na papier tylko, kiedy źle się dzieje. Jak jest dobrze, wystarcza telefon do przyjaciółki :D

    Bardzo dobrze mi się czyta Twojego bloga, piszesz bardzo swobodnie, podoba mi się :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam,
    Długo przyszło nam czekać na tego posta ale warto było bo miło czytać, że wszystko idzie do przodu. Nowa wspólna chatka, zajebioza! Gratuluje. Kupujecie czy wynajem? My z żoną teraz w brodę sobie plujemy że nie kupiliśmy chaty te 9 lat temu i teraz już byśmy kończyli spłacać. No ale wiara w powrót do polski nie pozwalała nam podjąć wtedy takiej decyzji a tu zonk teraz, bo chata wciąż wynajmowana a na powrót do Polski jakoś w ogóle się nie zapowiada, ech szkoda gadać. Cieszę się, że Wy wykonaliście krok w przyszłość i wierzę, że wszystko będzie wspaniałe. Ach ta wolność, własna chata, nikogo "obcego". Fajnie było :)
    Jeziorko, grill piwko, wódeczka aż mi tęskno za tymi czasami bez dzieci:) no ale jeszcze kilka lat i bedzie można się znów bawić :)
    Powodzenia z chatką życzę.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Lubię wywody, dywagacje i anegdoty. Nie mam też nic przeciwko krótkim, sensownym komentarzom. Pisz śmiało, ale nie zapomnij przeczytać co komentujesz.

Kamińska pozdrawia!